OPIS BITWY POD STRUGĄ
Fragment Powieści "Popioły" (rozdz.42) Stefana Żeromskiego.
Z
Warszawy, która za tych dni była jak pełny ul, gdy weń wyrojone
pszczoły na pracę wracają, gdzie wszystkie siły ludu prężyły się niby
moc człowieka w jednej rozpętanej prawicy, w posępnym i gorzkim
nastroju ducha wyruszył do Kalisza. Ciepłe były, łagodne, podjesienne
noce. Gdy kolumny cicho i bezpiecznie ciągnęły od zmierzchu do rana
gościńcem, a wyborowa kompania jazdy krakowskiej szła w tropy swego
wodza, stary wachmistrz Gaj koś, dowodzący tą kompanią, wnet szlusował
do młodego i mamrotał mu do ucha:
- Pokój, padają, na wieczny czas - i tyla.
- A no przecie czytali.
- Będziemy to w onym Kaliszu stoić?
- Taki rozkaz.
- Śliczności my wojnę zwojowali, ani słowa!
- Da Pan Bóg doczekać... Jeszcze, jeszcze... Dopieroć zucheleczek tyli jak gniazdo skowronkowe.
-
Do stu par diabłów! To ja na musztrę mam jeżdżać pod Grodno? Ja musztry
nauczny. Lepiej chyba Żydom gnój spod kóz wyrzucać... Abo babę pojąć,
żeby człowiekowi znaki obdarła i kopyścią po łbie praskała.
- Cichajcie, wachmistrz!
- Paniczu! Widział ja się we Warszawie z jednym.
- No?
-
To samo spod Kniaziewicza jeszcze. Oba my z Neapolu przyśli, ino ja
wcześniej, bom głupszy i na śmierć mię dockliwiło, a tamto szelma -
jeden mur. Na Śląsko przyśli. Świderski ich przyprowadził grosmajor.
- Cóż to za broń?
-
Z nadwiślańskiej legii. Kamraty jeszcze - chy - gdzie! Spod starego
jeszcze kochanka. Gdzie takie nie bywały! Wszystkie boje z Austriakiem,
Hohenlinden, wielka droga bez Szwajcary ze Sokolnickim. A potem w
służbach cyzalpińskich. Oni ta wreszcie pod króla Józefa pośli, a ja
się do ziemie wydarł.
- No, a teraz cóż z nimi?
- Pada mi ten kamrat: naszą starą neapolitańską legię od nowa sztyftują. Jakisi książę Hieronim w nich się pokochał.
- Co za książę Hieronim'?
-
A diabeł go ta rozezna, co on za jeden! Książę Hieronim, powiedział, i
tyla wiem. Pewnie cesarski abo brat, abo zgoła szwagier.
- A za cóż to ich tak sobie ulubił ten Hieronim?
-
Za co? A za to, co powiem. Wszystko mi kamrat porządkiem opowiedział,
to i ja teraz paniczowi tym samym porządkiem wyłożę. Idą oni z ziemie
włoskiej, moje ułany, do Polski i przyśli na Śląsk ojczysty, do
Lignicy. Idą se traktem w sześćset koni nocnymi porami, w maju...
Dopiero im po tylu leciech zapachnie ziemia... Była, powiadał ten
kamrat, góra znaczna w tych miejscach, to stamtąd pierwszy raz dojrzeli
daleki kraj. Aże chłop gadać nic mógł, jak se wspomniał, choć ta i
twardy w sobie na potęgę! No, dobrze. .lado! oni, jadą gościńcem, noga
za nogą, cicha noc, a ma się na świtanie. Szedł na szpicu kapitana
Fijałkowskiego oddział. Aliści traktem pędzi wprost na nich jakisi
oficer wysoki ze sztabem. Wleciał obces między szeregi, patrzy po
twarzach wielkimi oczyma, gorąco od niego bije. "Coście są za jedni,
ludzie? - pyta się - skądeście się tu zjawili?"
Kapitan
Fijałkowski mówi mu spokojnie: tak i tak, że są, powiada, jeźdźce
polskie, że idą wprost z Neapolu do Lignicy. Dopiero ten generał
odkrywa mu się i powiada, że jest nie kto inny, tylko sam
Lefebvre-Desnouettes. "Przez Wszechmocnego Boga jesteście mi, powiada,
na ratunek zesłani. Ja przecie z Prusakami bitwę pod Kunt toczę. Samego
mię tu, mówi, zostawili z Sasami, z Bawarami. Sasy mię podle zdradziły,
nie chcą się bić z Prusakami, a Bawary, choć się i bronią, ale rady dać
nie mogą. A tu, powiada, Wrocławia mogą dobywać, a we Wrocławiu książę
Hieronim ma kwaterę. Brońcie mię, Polacy!" Fijałkowski mu rzecze na to:
"Dobra! Prusaków łupać - o jej!"
Pułk już się był rozkwaterował
w Lignicy, więc ino skoczą, zatrąbią wsiadanego: - Na koń! Wiara
myślała, że w mieście gore czy ki diabeł, bo o nieprzyjaciołach nie
słychać było w tej stronie. Ale w siedm minut pułk stanął w
strzemionach jak mocny, stary las dębowy. Wyszli w kłus traktem ku
miejscu tak nazwanemu Jauer, a stamtąd na rozstajne drogi od Wrocławia
i Lignice. Akuratnie nadciągną Prusacy do tego miejsca pościgiem a w
wielkiej sile. Mieli okrągłe pięć tysięcy doborowej piechoty, mieli
armat sztuk dwanaście, a oprócz tego huzarów swoich tabaczkowych
szwadron, a oprócz tego bośniackich pikinierów konnych to samo szwadron.
Dzień
się robił. Generał Lefebvre stanął w pierwszym szeregu ułańskim. Szedł
przy nim kapitan Fortunat Skarżyński, a oprócz tego byli tam starzy
znajomi: był Hupet, był Szulc młodszy, a z poruczników - Rybałtowski,
Błoński, Dziurkiewicz, Ledóchowski, był brat wachmistrz, stary wyga,
Pruski i drugi Skarżyński. Pierwszy i trzeci szwadron polski skrócił
cugle. Broń do ataku! Runą w Prusactwo z kopyta, po polsku, co duchu w
szkapach. Lancami psubratów - durch! Ich tam generał wystawił na
pagórku dwanaście swoich armat i dawajże w drugi a czwarty szwadron, co
im z boku, polem, zachodziły...
Ale gadki! W jednym momencie
konnica pruska, dragony, huzary, bośniaki na łeb, na szyję, w drzazgi!
Wgnietli toto impetem jedno w drugie, że ich własne konie stłamsiły,
skłuli piechotę lancami, wyłupali jak oko dwanaście armat ze środka
szyku i odstawili w tył, poza swoją linią, dwanaście wozów kiesonowych
to samo, cztery tysiące piechurów w niewolę i wszystkie, jakie ino
były, bagaże. Dowódca tych Prusaków, jakisi ta Anhalt, na koniu w te
pędy uciok. Dwóch pacierzy by nie zmówił, jużci było po całej batalii.
Broń piechurów w kozły złożona, jeźdźcy na ziemi, łapy po boku. Nim się
dzień wysoki podniósł, już ułani siadali na koń, żeby do Lignicy iść
spać. Dopiero jak ze wszech piersiów buchnie nasza pieśń! Za to
wszystko ich ten Hieronim tak pokochał. Pójdą tera gościńcami...
x. Zbigniew Bartosiewicz AD 2006
Proboszcz Parafii Rzymsko Katolickiej
pw. Matki Bożej Bolesnej
w Strudze
Niech Będzie Pochwalony Jezus Chrystus!