
„Tu sąsiad sąsiadowi kijem od szczotki wyłupił oko...
Odwiedziłem żonę tego bez oka, aby zapytać co z t y m co krzywdę
zrobił. Mówi mi ona, że we więzieniu. Na to ja, że nie chciałbym być we
więzieniu. A ona mi na to, że ja już jestem we więzieniu... może to i
ja już i więzień jaki? Albo pustelnik? Ale co to za pustelnik, co do
którego ludzie tłumem walą?"
Są to słowa
Waldemara Paciuka, mieszkającego samotnie w renesansowym zamku-pałacu w
Strudze, w województwie wałbrzyskim.
Do „Belwederu"
w Strudze „walił tłum " dziennikarzy, filmowców, mieszkańców wsi,
urzędników i rzemieślników, funkcjonariuszy i kontrahentów. Był
Waldemar Paciuk zasypywany listami z całej Polski. W listach tych
pisano: „Szanowny Panie, nie wiem jak Pan przyjmie ten list, więc dużo
nie będę się rozpisywał, krótko chciałbym powiedzeć Panu, że proszę
Pana o przyjęcie mnie na współlokatora solidarnie partycypującego w
kosztach Pana szlachetnej pracy konserwacji pałacu. Jeśli Panu
odpowiada ma oferta będę się bardzo cieszył. Proszę o kilka słów do
mnie.
Jestem samotny, bez rodziny, mam 36 lat i
dużo strasznych przeżyć, pragnę spokoju i stabilizacji. Proszę napisać
do mnie." Na listy te adresat nie odpowiadał, bo był zajęty ogromem
spraw i nie zawsze wiedział co ma odpowiedzieć. Tym bardziej, że
piszący byli czytelnikami „Świata Młodych" lub „Nowej Wsi", a on
romantycznym bohaterem relacji tych tygodników, który już od б lat nie
był w kinie, a kiedyś w młodości był scenografem w teatrach
radzieckich, na początku w Brześciu, a potem nawet w Kaliningradzie.
„Oto moje zdjęcia... Wszystko przeminęło z wiatrem.
Wszystko szybko leci, przemija... To mój Teatr Leninskowo Komsomola
Biełorusi... A to mój piesek Miś... Zastrzyk mu usypiający dali w 68
roku... A tu cała nasza trójka, mama, siostra i ja.
To z 58 roku, kiedy z ZSRR wróciliśmy. Wszystkie zęby miałem, a teraz
zaczęły się kruszyć jeden po drugim... A to dziadek. Był popem, umarł w
więzieniu. Syna mu rozstrzelali... Moja rodzina to duchowna. Ten pop to
miał dwóch synów i dwie córki. Ocalały tylko córki, to jest i moja
mama. A ich jeden brat poszedł do Białej Armii, a drugi do Czerwonej.
Jeden zginął za młodu, a drugi rzucił się pod pociąg. Mój ojciec za
cara ambulansem pocztowym jeździł i był Polakiem. Żyje już tylko
siostra w Wałbrzychu, ma dwoje dzieci i siostra cioteczna w ZSRR, ona
niemieckiego uczy, a jej syn jest instruktorem lotniczym... A ten co
rzucił się pod pociąg to przez syna rodzonego to zrobił. W 60 roku
życia doszedł do czegoś, wielkim dygnitarzem w ministerstwie został, a
syn bradziaga-żulik po więzieniach, to ojca pociąg rozjechał. Miał ten
syn za dobrze, to się wykoleił... Ojciec był dla niego za dobry... A to
fotografia mego taty. (Mężczyzna w garniturze z muszką, ostre rysy
twarzy, spojrzenie twarde, stanowcze J.O.).
Mój ojciec ambulansem pocztowym jeździł. Jeździł koniami.
Za Piłsudskiego w kawalerii służył. W 1941 roku umarł. Był młody jak
umarł, miał 50 lat. Matka moja była nauczycielką, a ojciec urzędnikiem
pocztowym i kawalerzystą. Oboje na zapalenie płuc umarli... Jak ojciec
mi umarł, to od tego czasu musiałem pracować.

Miałem dwanaście lat... Pikolakiem pracowałem w kasynie niemieckim. W
kasynie oficerskim pracowałem... Podłożyli tam raz bombę. To pamiętam,
to był wypadek straszny. Strasznie kasyno zniszczyli... To jest mój
portret, a że w niebieskiej czapce, to co? (Portret wisi w sali
recepcyjnej J.O.). Z mojej ręki nie było pobitych ani
zastrzelonych... W 1948 roku wstąpiłem do wojska, do KGB , cztery lata
służyłem, w N R D cały czas... Mieliśmy niebieskie czapki... Zaraz jak
z wojska przyszłem, to od razu do 1073 Dramatycznego Teatru w Brześciu
przenieśli mnie aż na dwa lata... Ja byłem kierownikiem dekoracji. Ja
to wszystko wymyślałem... Z wojska poszłem na scenę jako pracownik
techniczny do ustawiania dekoracji. Ale i wysłali mnie na kurs. Trzy
tygodnie tylko na tym kursie byłem... Inni po dziesięciu latach nauki
nie wiedzieli tego co ja... Do tego trzeba mieć dryg. Ja dekorowałem
Annę Kareninę; 21 dekoracji, nawet wagony musiały być na scenie;
dekorowałem Maskaradę, wszystko w pluszach, francuskie firanki, plusz
pozłocisty, błyszczący... A spektakl za spektaklem...
Zawsze wymalowałem elegancko farbami na papierze, a reżyser zawsze
zatwierdził. Moja specjalność to dekoracje, meble, obicia.

Meble z lwami, na łapach, z paszczami... Wszystko było fajnie.
Nadawałem się tam! W Maskaradzie było 10 pokoi, sala balowa, tam lody
zatrute dawali, scena pogrzebowa też była, śliczne schody kręcone, z
tyłu dużo świeczek i ta scena pogrzebowa, czarne firanki . A czarnego
materiału wtedy nigdzie nie było. Trzeba było samemu farbować... Ile
kolumn, filarów, wszystkiego... Wszystko przeszło. Co z tego... I
płacili dobrze, 1100 rubli na miesiąc.
To było fajnie, to można było pracować. Ale co robić panie! Nie da
rady. 900 zł mam teraz renty... Polityką się nie zajmowałem. W Brześciu
dwie były otwarte cerkwie. Bo to graniczne miasto. Ale tam kościoła nie
było. To aż do Pińska, 100 km jeździłem do kościoła. Były takie
momenty, że były wyjazdy Teatru do Pińska... Piękny w Pińsku kościół
katolicki... W kościele tym nie leżałem krzyżem, ale zaszedłem do
niego. Trzeba było zajść do niego i przeżegnać się jak należy..." Przez
cały czas tej opowieści Waldemar Paciuk zabawia swego pieska Azę,
rozmawia z nim, karmi babką świąteczną, która nie wyrosła, a których aż
trzy napiekł sobie na Wielkanoc, i mnie częstuje ciastem, tłumacząc
się, że za dużo masła „nakładł" do mąki. A także podkłada drewna do
ognia na kominku w sali, gdzie za stołem siedzimy.
„...Azuniu, no masz piesku mój jedyny. Tylko ty mi zostałaś. No jedz,
ty mój dobry piesku. Tyś najlepsza..." Paciuk jest obywatelem Polski
Ludowej od 15 lat. Do ojczyzny swej przybył, kiedy miał 30 lat. Z matką
i siostrą zamieszkał w Wałbrzychu.
„Pracowałem w „Dalgazie", w Gazowni Miejskiej w Wałbrzychu. W tej
gazowni byłem aparatowym. Regulacja urządzeń pomiarowych, nic
specjalnego. Gdyby gaz nie śmierdział wszędzie, to nawet byłaby to
lekka praca... Próbowałem wracać do Polski przez cztery lata. Jakby nie
było do ojczyzny ciągnęło. Jakbyś wilka nie karmił, to do lasu pędzi.
Dali pozwolenie powrotu, to powróciłem. No i pracowałem w „Dalgazie"
normalnie, ale złapała mnie choroba i poszłem na rentę... Dwunastnica
mi pękła! Ale jeszcze przedtem poszłem do szpitala, do neurologii... 7
godzin operacji przeszłem. Jak mi pękła dwunastnica cały czarny byłem.
Podwójną narkozę mi dali, jakbym 100 litrów wódki wypił. 7 dni trwał
kryzys. Ja widać przeziębiłem się na przystankach, a wyjeżdżałem o
4.45. No i zapalenie nerwów, już miałem wcześniej, ale nie aż tak! No i
blokady mi dawali... Do połowy jesteś znieczulony... 500 zastrzyków
przez 6 miesięcy. Potem piłem to zastrzyki, aż dziury m i się w
kiszkach porobiły. Kazali to pić, to piłem. Wróciłem z tego leczenia,
to na schody wejść nie mogłem.
Kręgosłup mi przebili! Mlecz mi badali." Aza zlazła z kolan swego pana.
Poszła spać do sąsiedniego pomieszczenia, jedynego zamieszkałego i
ocieplonego pośród dwudziestu kilku najrozmaitszych komnat „Belwederu"
w Strudze.
Ogień wygasł na kominku.
Siedzimy nad nie wyrośniętą babką wielkanocną w przeddzień uroczystości
pierwszomajowych. Salę recepcyjną rozjaśnia lampeczka nocna
skonstruowana przez Paciuka. Czerwony abażur, na ozdobnej podstawie z
pomalowanego na złoto świecznika. I ta lampa jest ustawiona na
dekoracyjnym słupku nakrytym czerwonym pluszem.

„W Wałbrzychu mieszkaliśmy w bloku. W bloku nie było mi źle. Ale dziś
do żadnego bloku bym się nie przeniósł. Chcę być sam! W bloku panie nie
narzekałem, dzień dobry, do widzenia, do pracy, z pracy... Ale teraz
jest dla mnie nie do pomyślenia, żeby mieszkać z jakimiś ludźmi. Nie
mam czasu. 6 lat już nie byłem w kinie. A nawet tu w Strudze są podobno
dobre filmy."Waldemar Paciuk po uzyskaniu renty, mając matkę na
utrzymaniu, znalazł się bez środków do życia. Postanowił wówczas starać
się o objęcie opieki nad zamkiem pałacem w Krzeszowie Zezwolenie
otrzymał od Urzędu Konserwacji Zabytków we Wrocławiu. Budowlę będącą w
ruinie wyremontował. Ale przed tym przez dwa lata od 1968 do 1970
r. mieszkał w tym zamku i był krzeszowianinem.
"W Krzeszowie, takiego kościoła jak tam to nigdzie nie ma.
Tam jest kościół św. Józefa. Jakie tam malowidła! To cudo! To
kościół mauzoleum. Bolko Świdnicki tam leży z żoną i dziećmi.
To bardzo śliczna rzecz ten kościół w Krzeszowie... Ale panie musiałem
stamtąd uciekać. W Krzeszowie mieszkałem bardzo krótko, półtora roku.
Jesienią 68 r. tam przyjechałem. W tym pałacu wymalowałem salę
przyjęć na suficie chryzantemy i winogrona... No, ale ten sufit z
trzeciego piętra na drugie upadł.
Cała
posadzka nad korytarzem się zawaliła. To ja panie musiałem stamtąd
uciekać. Ludziom nic o t y m nie powiedziałem. Uciekłem.
Nie wiem nawet kto tam teraz mieszka. Nie byłem tam od czterech lat...
I tu przyszedłem." Aby zamieszkać w Strudze, Waldemar Paciuk wybierał
pośród 26 oferowanych mu zabytkowych budowli... Na Dolnym Śląsku
zabytków wymagających natychmiastowej opieki jest więcej niż 1000.
Paciuk wybrał budowlę wzniesioną w pol. XVI w.
W Strudze, miejscowości uzdrowiskowej, pięknie położonej pośród wzgórz
i strumieni, w której znajduje się kilkadziesiąt gospodarstw rolniczych
i „chłopo-robotniczych", znakomicie zaopatrzony sklep GS,PGR
Stacja Hodowlano-Zarodowa, kościół, epitafia właścicieli strudzkiej
rezydencji (od 2. poł. XVI w. do XIX w.), cmentarz, na nim grób matki
Paciuka, pola, łąki, lasy oraz zamek pałac, budowla zabytkowa w
klasie III na Śląsku, a która byłaby zerową na Podlasiu i Mazowszu.
Zamek pałac w ciągu tylko dwóch lat stał się instytucją rentowną.
Jest on położony naprzeciwko PGR. Zanim zamek stał się własnością
Waldemara Paciuka był w posiadaniu wspomnianego PGR.
W Strudze znajduje się ponadto posterunek MO.

„Potem była chora matka... Widziałem jak zmarł ojciec i jak matka... To
sekundę trwa... Ale jest straszne... Zacząłem do kieliszka zaglądać.
Ale wódka nic nie daje... Dużo też czytałem, ale to co mi ktoś
przyniósł chłopak sąsiada przynosi czasem i do 4 rano
czytałem, bo to mnie ciekawiło. Ostatnia rzecz co czytałem to Powrót z
oflagu (Mariana Brandysa J.O.). To mnie ciekawiło... Ale potem
musiałem przerwać, bo byłem przemęczony i robota od rana... Było mi
ciężko panie, ale o samobójstwie nigdy nie myślałem. Żeby o tym myśleć,
to trzeba mieć coś na sumieniu, coś złego zrobić!"
Na cmentarzu grób matki Waldemara Paciuka jest jednym z
najskromniejszych. Czarno pomalowany drewniany krzyż i mogiłka, na
której rosną bratki. Obok grobowce solidne, wykonane z lastriko... Na
każdym fotografia i szczegółowe dane...
Paciuk wie, że grób jego matki jest najskromniejszy. Nie chciałby
jednak, aby się t y m wyróżniał. Nie wie jeszcze jaki wzniesie
grobowiec. Rozmyśla jednak, aby go wznieść. Zbyt jednak dużo spraw do
załatwienia ma na zamku, aby mógł zrealizować swoje postanowienie.
„...Jest tu na zamku 8 milionów dachówek, które wszystkie należy
wymienić. A każda dachówka kosztuje więcej niż jeden złoty... A stropy,
a ściany, a oporządzenie... Dziesięć milionów potrzeba na sam
surowiec... Panie, ja t u czas na rozmowy tracę a Święto 1 Maja
nadchodzi... Każdy musi na 1 Maja jakiś czyn wykonać. Muszę dziedziniec
upiększyć i za wieżę się brać ! "
Jak
Pan upiększy dziedziniec? „Na czyn majowy zrobiłem już trzy kwietniki
na dziedzińcu i trzy małe fontanny. Ale nie wiem czy zdążę zrobić
wszystko jak zamierzam. Wczoraj z cementu trzy słupki ulepiłem. Na nich
postawię donice, w których nasturcję pnącą posadziłem. Bo to pasuje,
pnie się i pnie się i kwiaty ma pluszowe. Różnie kwitnie ta nasturcja
pnąca. Kwitnie bordowo, czerwono, żółto i dużo ma zieleni, liści.
Dobrze się wyciąga do góry i do dołu..." Rozmawiamy dalej o ludziach
samotnych i o żonatych.
„W Rosji nie
ożeniłem się, bo byłem w wojsku. I byłem po wyjściu z wojska za
młody... I miałem od początku życie pokręcone... Panie, 4 lata służyłem
w wojsku! ... Zazdroszczę tym , ale za późno. Samotny człowiek to jest
sam... Nawet nie wiem kim jest naprawdę... W głowie m i się nie mieści.
Cholerny to świat, alo dla mnie przesądzony. I w nim jest tak dla mnie
lepiej...

Tak los człowiekiem pokierował i tak musi być... A pewnież, że tam
gdzie są dzieci, rodzina, to lepiej... Szczególnie jak święta przyjdą.
Dla samotnego święta najgorsze. Wtedy człowiek dziwnie się zachowuje...
Ale się już do tego przyzwyczaiłem. Co zrobić." Paciuk może i ożeniłby
się. Ale obserwacja pożycia młodych małżeństw w Strudze utwierdziła go
w przekonaniu, że naznaczony jest mu los człowieka samotnego. Bowiem w
Strudze jego zdaniem ci „co się ożenią", zaraz „się kłócą i
rozwodzą". Wcześniej zaś tak się układał los Paciuka, że nie miał
czasu, ani okazji, aby myśleć o małżeństwie. Kiedy mówi mi o tym ,
kładzie dłonie na stole. Teraz dopiero dostrzegam tatuaż. Na wierzchu
prawej dłoni ma wytatuowane serce przebite szpadą. W środku serca
napis: Za izmienu. Na wierzchu drugiej dłoni nazwa jednostki
wojskowej i dwa imiona Witia, Sasza. To drugie to zdrobnienie rosyjskie
imienia Aleksander. Paciuk ma takie właśnie drugie imię. Za
izmienu za zdradę.
„Niewierność
to nie na moje myślenie. Takich dwulicznych to bym rozszarpał... Ja mam
taką w sobie mściwość, ale to jest zła rzecz. I wiem o tym . . . I to
już musi być bardzo duża sprawa, żeby się mścić. Ja nie wiem jaka, żeby
można było się mścić.

To musi być coś bardzo poważnego... Ja mam tu takiego gościa...
Fałszywy, chytry. To takiemu wszelkiemi sprawami popsułbym mu
wszystko... Wyparł mi się w żywe oczy, że to niby ptaki zjadły przez
jeden dzień cztery worki paszy... A 100 zł dawałem mu na dzień, żeby
tych ptaków doglądał. A jak by pan do niego przyszedł, to łyżki śniegu
by nie dał. A do spowiedzi chodzi...
I
ja taki sam się stałem. Przychodzili tu wypić, a potem mi zegarki
pokradli. Od takich trzeba się odseparować, bo to taki naród, z którym
się nie da żyć... Ci młodzi co tu są w Strudze, jak się nie wykoleją,
to będą inni niż ich rodzice. Ale ja i tym młodym nie ufam. Uczciwy
człowiek to wyjątek panie! ...Ludzie są panie rozmaici... Jak dobry dla
mnie, to i ja go lubię... Ale takich jest mało... Na ogół ludzie są
niedobrzy. Jakby mogli skórę by zerwali z człowieka. Ja wielu
pomagałem, ale przekonałem się, że to nie popłaca... I przez nich nie
chodzę t u do kościoła. Muszę chodzić przez nich do kościoła do
Wałbrzycha...
Tu są ludzie niedobrzy.
Chodzą do kościoła, aby plotkować, ocyganić, oszukać... I dlatego
chodzę aż do Wałbrzycha. A trzeba się za coś pomodlić... Za umarłych,
za ojca, za matkę. O pieniądze się modlić nie będę przecież, bo ich z
nieba i tak nie zrzucą...

Aza do nogi, nie rusz..." Aza wybiegła z kuchni do salonu. Przez salon
przebiegł rudy kot. Aza wróciła do swego pana. I się łasi.
„Nie wolno Maciusia gonić... Nie nauczyłem jej, zazdrosna jest... Cały
chciałabyś zawojować świat... Pędzi go, ale go nie ugryzie... Jest tu
panie i drugi Maciuś, też rudy, ale to kaleka.
Do
komina spadł z 3 piętra. Poszedł, wszedł był mały i upadł.
Musiałem ścianę wywalać. W ślepą dziurę wpadł. Panie, to było trzy lata
temu, to była tragedia. Nie wiedziałem gdzie on, ale go odnalazłem...
Moja ukochana Azuniu tylko pana masz...
A była
chuda, skóra i kosteczki Szczekać nie miała siły... Jest bardzo mądra.
Jak tylko ją przyniosłem do domu, nie chciała na schodach, na
korytarzu. Od razu się na kanapie położyła... Daj łapkę, daj kochana
moja. Pan cię kocha żeś taka mądra...
Mądra jest, tylko po pokojach by chodziła, na kanapie lub fotelu by
siedziała. Nie jest ona śpic, bo by i służyła... Mądra jest... Tylko
łapki podajesz, podajesz... Za ciężka jest, żeby służyła, ale czołgać
się umie jak żołnierz... Kładź się na brzuchu i czołgaj się! No czołgaj
się, czołgaj! Pies się nie czołga.
„Zdenerwowana
jest, ale dlaczego?... Przed Wielkanocą poszedłem z nią do lasu na
łąkę. Jest tam polanka taka. Z Azunią poszedłem... Na świeże
powietrze... Trzeba stąd wychodzić...Trzeba się odlenić. Powiedz panu
Azuniu, że nie można stale w takich starych murach siedzieć..."W czasie
tego spaceru Paciuk nazrywał kwiatków i po powrocie do zamku włożył je
do słoika. Słoik postawił na stoliku w salonie. W czasie rozmowy ten
słoik i babka z zakalcem stoją przed nami.
„Najbardziej lubię róże, bo najszlachetniejszy, delikatny kwiat. Bez
turecki uszlachetniony, co ma takie duże kiście też bardzo lubię i
pnącą nasturcję... Moja Azuniu, ty jesteś najmilsza... Ona nie nasika,
ona łapki podnosi, żeby pan nie nakrzyczał... No daj kochana łapkę.
Moja kochana psinka. Dopuścić do niej nie dam psa! Bo topić bym po tym
nie chciał!" Aza leży na kolanach swego pana.
„...Wódka nic nie daje, ale pół Strugi napiłem, jak miałem za co..." Z
czego czerpał Paciuk dochody? Rozpił „pół Strugi i doprowadził
zamek pałac w tejże Strudze do stanu użyteczności?! I nie tylko
użyteczności. Bo „belweder" jest obecnie zaledwie po dwóch latach
pracy nad nim budowlą reprezentacyjną. Instalacja tylko jednego
kontaktu wynosi 60 zł. A tych kontaktów miał do zainstalowania Waldemar
Paciuk więcej niż 100. Oprócz kontaktów i wyłączników należało
zainstalować wodociąg... Należało wyreperować podłogi, zabezpieczyć
stropy, usunąć gruz i wzmacniać ściany. No i myśleć o wymianie 8
milionów dachówek. Otóż pomysł zdobycia pieniędzy przyszedł sam.
Obserwacja i rozmyślania nad niedochodowością Stacji Zarodowej PGR w
Strudze sprawiły, że „pomysł przyszedł sam". Waldemar Paciuk założył w
pałacu zamku hodowlę japońskich przepiórek.
Postarał się o Wyhodowanie 3 000 ptaków. Pobudował klatki, zorganizował
im dostawę ziarna i zbyt jaj. Zatrudniając tylko jednego pomocnika,
potrafił zarabiać dziennie blisko 1000 zł.
Przedsięwzięcie to nie udałoby się, gdyby nie wielkie Paciuka
rozmiłowanie w tej hodowli, zachwyt i podziw dla japońskich przepiórek:
„To mądre ptaki... Po godzinie jak się urodzi je i pije. Taki to mądry
ptak. A po 40 dniach już jajka niesie. 3 000 przepiórek japońskich 1
600 znosiło mi jajek. 500 zł kosztowała mnie dla nich pasza, zarabiałem
blisko 1 000 zł. Bo za jedno jajko Delikatesy dawały 1 zł... Jak jest
dużo panie ptaków, to też jest dużo jajek... 10 dni jedna partia
niesie, potem odpoczywa dzień, dwa i znowu niesie, a kiedy ta pierwsza
odpoczywa, to drugą niesie.
To bardzo
mądre ptaki... Jak się po 17 dniach wylęgnie małe, jest jak naparstek,
małe pluszowe takie. W pudle od margaryny zmieścić się ich może 500
sztuk, taka kupa, że można objąć je dwoma rękami, jak główkę kapusty.
Po tygodniu już ich koguty śpiewają, ale inaczej niż zwykłe koguty, po
swojemu śpiewają, całkiem inaczej... Czerwonego koloru się boją, a
najbardzie, lubią zielony. Jak piały to na kilometr się niosło. Stanął
dęba, jak żołnierz na baczność, cały opierzony i pieje. Jakoś tak
śpiewa.
Jak jeden zaśpiewa, to 150 się
dołącza, to trudno rozróżnić, a ko ko kooo, a ko ko kooo... Oczy mają
ukośne jak Japończycy.
Kogut opierzony
a kura jest cała goła, tylko ma skrzydła z piórami, jest goła, inaczej
niż kogut biega. Po podłodze biega szybko jak mysz. Jak jajko zniesie,
to nie gdacze. A jak upadnie, to zdycha, bo taka ciężka jest. Na
wolności nie dałyby sobie rady.
Muszą żyć w klatkach. To nie głupie jak kury. Jak jajko zniesie to nie
gdacze, czasem tylko piśnie cicho. Strasznie są nerwowe.
Kogut zarżnięty bez głowy a jeszcze chodzi. Bardzo
grzeczne, przywiązują się do gospodarza. Jak swój do klatki podejdzie,
to odchodzą w kąt, żeby zebrał jajka. A jak obcy to szum, nie dadzą...
Co raz to 500 zł, co raz to 500, to bez przerwy je, dwa worki dziennie,
łącznie 100 kilogramów!!! W książkach pisano, że jedno tylko je 2
dekagramy. Ale to bzdura. Sto lat trzeba by czekać, żeby jajko zniosła.
One stale jedzą! Ale dzięki nim jednak trochę pożyłem. Jak człowiek w
tym belwederze pożyłem...
Przed
belwederom codziennie ze 3 taksówki stały po jajka. Panie tu bankiety
się odbywały... Ale wszystko się skończyło... Panie tu pili na przemian
wódkę i jajka na surowo. Bo takie jajko trzyma lepiej niż szmalec. Ja
ich nie jadłem. Za dużo w nich witamin.
Jedno
leczy, drugie nie leczy. Nerwy leczy, serce leczy! Ale przeważnie te
jajka to na płuca dobre. Na surowo bardzo dobre.
Komendant wypił 10 jajek i mógł pić... To trzyma lepiej niż szmalec...
A teraz wszystko się skończyło. Nastała tragedia! Przyszedł lipiec, o
Boże. Panie, mam 10 000 jajek, a zbytu nie ma.
Co robić ? Ja je gotowałem te jajka i mieliłem ze skorupami i z powrotem dawałem im, żeby żarły".
Ostatecznie Waldemar Paciuk musiał zlikwidować swoją hodowlę. Wykopał w
lesie dół i w tym dole pochował zarżnięte przepiórki. Musiał zarżnąć 3
000 ptaków. Wszystko to zrobił w tajemnicy przed mieszkańcami Strugi.
Nie chciał, aby dowiedziano się o jego nieszczęściu. Obserwacje
przeprowadzone nad działalnością innego przedsiębiorstwa w najbliższej
okolicy (chodzi o wytwórnię rur kamionkowych w Ziębicach) pozwoliły
Paciukowi odzyskać nadzieję, że ponownie uzyska możliwości opłacenia
prac przy konserwacji zamku pałacu. Postanowił Paciuk produkować
rurki cementowe do drenowania pól, rurki, na które jest ogromne
zapotrzebowanie, a których prawdopodobnie ze względu na
małe rozmiary („niska masa przerobowa") fabryka w Ziębicach nie
produkuje. Mimo tej nadziei, Waldemar Paciuk często boleje nad
nieszczęściem, jakie go spotkało: „Z wygodami im to urządziłem
(przepiórkom J.O.). Ale to wszystko poszło na szmelc. Ale skoro
sklepy nie chcą brać już tych jajek, jajka nie idą... Tak Azuniu. Tyś
moja. Mądry, grzeczny, dobry piesek."
Po wypiciu herbaty wodę zagrzaliśmy przywiezioną przeze mnie grzałką,
woda postawiona przy lampce z czerwonym abażurem wykipiała poszliśmy
spać. Paciuk oddał mi swoje łóżko szorokie, z pierzyną. Spałem w
pokoju a on w kuchni zajmowanej przez lata przez jego matkę. Paciuk
spał na łóżku pod obrazem Świętej Rodziny, na którym św. Józef
przedstawiony jest z toporem na ramieniu. Ja spałem na jego łóżku, nad
którym nie ma żadnego obrazu. Sypialnia Paciuka sąsiaduje z „Salą
Różową", która jak powiada jej konserwator była „Śmiertną
Komnatą".
Drugi dzień w Strudze
rozpocząłem od oględzin wspomnianej „Komnaty" . Puste pomieszczenie,
usytuowane na węgle budowli.
Jasne i wesołe. Paciuk wymalował ściany na różowy kolor, sufit na
biało. Na farbie różowej odcisnął wałkiem „srebrny rzucik".
Jest to więc obecnie wnętrze pomalowane na różowo w srebrny rzucik,
pogodne. Niczym nie zdradzające swego pierwotnego przeznaczenia. I
gdyby nie informacje Paciuka, nie domyślibym się, jaką rolę to
pomieszczenie pełniło w wielkiej budowli zamku pałacu.
„Tam była sama czerń, już na ścianach namalowana od ziemi. Tam musieli
kłaść umarłych. Jak kto umarł, to tam zanosili.
Tam musiała być śmiertna komnata. Osiem pokoleń tu mieszkało.
Są tu herby (umieszczone na frontonie zamku J.O.) każdej nowej
młodej, którą wprowadzono do zamku... W tej komnacie były namalowane
trumny, jakieś kotary i anioły... Mało było widać. Wszystko w strasznym
stanie, sufit przeciekał, PGR zaniedbał." Zapytałem Paciuka, dlaczego
tę komnatę pomalował na różowo ? „ J a sobie cenię kolory: róż,
błękitny-morski, taki chłodniko- waty uspokajający. Ale różowy
uwielbiam. I dlatego tam go dałem.
Żeby nie
straszyło, bo w takich domach to straszy! No widzi pan, takie buty z
cholewami. Panie, w tym zamku jest tajne przejście podziemne 3
kilometry do Książa. Największy zamek na Dolnym Śląsku Książ. To
przejście jest szerokie, że karetą mogli przejechać. Odkryliśmy to, jak
zakładaliśmy tu wodę...
Tu osiem pokoleń
mieszkało, a ostatni remont prowadzili w 1803 roku. Taka data t u jest
wycięta na chorągiewce na głównej wieży. A jak tu przyszłem, to tu było
wszystko zniszczono, że lepiej nie mówić.
A było co robić... Powierzchnia 1500 m sześciennych, kondygnacji 3,
czwarty strych, duży jak las. Komnat nie jest dużo, ze dwadzieścia,
może jest dwadzieścia trzy: Sala Balowa, Rycerska, Balkonowa, Niebieska
albo Kominkowa, Seledynowa (gdzie Aza śpi J.O.). Jest i Morski
Pokoik na styl pompejański, bo tam są firany i tam są kostki pod
sufitem, musowo się już dobrze prezentuje. Te wszystkie sale
odremontowałem i wymalowałem. Każdy musiał inaczej wyglądać, musi w
każdym być coś innego... A ten różowy to prawda, że był trupiarnią. To
go na różowo zrobiłem..."
Później
powie mi jeszcze Paciuk o swoim rozmiłowaniu i rozumieniu kolorów.
Wybór różowego na tę komnatę był zapewne też poważnie przemyślany.
Bo jak mówi:
„Żółty kolor na przykład, to
rozwodny kolor. On ludzi nie łączy, a rozdziela, to żydowski kolor. I
dlatego u mnie tylko korytarzyk żółtowaty. Kanarkowy zaś i saladyna,
znaczy się sala-dynowy, to razem ze sobą się dobrze mają I tak trzeba
dobierać kolory, żeby nie było rozbieżności. Kanarkowy gzyms i saladyna
na ścianie.
To pasuje. Ale już nie pomarańczowa lub czerwona.
To byłby zły gust... Tak, Azuniu, moja t y perełko. Tak, moje ty
kochanie. Moja perełko malutka, ale że czołgać się zapomniałaś ?!
Prawda, panie, t u jeszcze są jadalnie, sale jadalne... Ale to jest nie
do pomyślenia, żeby to jedna osoba to wszystko zrobiła. O Jezu ! Ale
pomału wszystko się zrobi; grunt to nie upadać na duchu.
Bo praca, panie, tylko praca uszlachetnia człowieka. Ja też tylko
takiego uważam człowieka, co ma charakter do pracy i taki mi pasuje, a
nie taki, co by był mądry, choćby najmądrzejszy w sobie... Trzeba
zawsze coś mieć. Starać się A jak nie wychodzi, to w porę rzucić. O
tak!"

Paciuk nie ukończył jeszcze ostatecznie swego dzieła. Tym samym nie
można poznać go w całej krasie. Wyremontowane i wy malowane sale będzie
meblował. J u ż obecnie udało mu się zdobyć wielki stojący zegar,
czerwoną pluszową kanapę oraz duży rozsuwany stół. Tymi trzema
sprzętami musiał umeblować aż trzy najbardziej reprezentacyjne sale.
Natomiast w Sali Balkonowej powiesił dużych rozmiarów obraz własnego
pędzla. Nazwał ten obraz Noc wenecka.
„Tam jest
duży staw, przy księżycu. Księżyc namalowałem, ale go nie widać.
Księżyc m i się nie zmieścił i musiałem zagiąć, bo w ramę się nie
mieściła. Po t y m stawie jeżdżą sobie na łódkach panny, panienki w
takim parku z wieżą zameczka... I ten księżyc jest podwinięty na drugą
stronę w prawym rogu. Są też dwa łabędzie, zgodna para, no i te samotne
trzy Wenecjanki. Jeżdżą sobie na gondoli... Ramę do obrazu dal m i
kierownik z restauracji „Polonia" w Wałbrzychu w 1963 r. A w 1965 roku
namalowałem do tych ram obraz (ramy przez ten czas trzymał puste na
strychu J.O.) jak się zbierałem z Krzeszowa, żeby nim ustroić zamek
pałac w Strudze. W 1965 r. namalowałem ten obraz na czarnym płótnie,
żeby się ładnie reprezentowało. Taka czarna satyna, 18 zł 50 groszy
metr. Kupiłem 1,5 m. Taniocha. Farby też tanie, po 3,5 zł tubka, to
drukarskie. Takie pakowane jak pasta do zębów. Kredką białą
naszkicowałem... Ale to malowanie to głupota. Teraz to mnie się już
nawet nie chce, ręka mnie nawet boli.
Tylko jeden obraz namalowałem i jeszcze jakiś, którego nie pamiętam dobrze. Porwał się w drodze, ale był lepszy."
Zapytałem Paciuka skąd zaczerpnął pomysł do Nocy weneckiej.
Odpowiedział tak: „Znikąd, ułożyłem sobie w głowie. Bo ja panie mam to
wszystko w głowie. Ja cały dywan na suficie namalowałem. Malowałem
leżąc na rusztowaniu, wszystko z głowy, wszystko sobie wyobrażałem,
winogrona, kiście kwiatów, chryzantemy...
Na to
malowanie nikt nie zwraca uwagi. Zrobiłem to dla siebie. A teraz jak tu
malować. Nerwy mam roztrojone. Trzeba myśleć z czego żyć. Żeby malować,
trzeba mieć pieniądze... O, drzwi muszę pomalować."
Z przytoczonych wypowiedzi jak się wydaje osobowość
Waldemara Paciuka rysuje się dosyć wyraziście. Osobowość tę określają
najlepiej jego własne poglądy, odczucia, reakcje:

„CZŁOWIEK
SAMOTNY TO JEST SAM", „NAWET NIE WIEM KIM JESTEM NAPRAWDĘ?", "ŚWIAT DLA
MNIE PRZESĄDZONY", „I W NIM JEST TAK DLA MNIE LEPIEJ", „LOS CZŁOWIEKA
POKIEROWAŁ" , „TAK MUSI BYĆ", „CI CO SIĘ OŻENIĄ SIĘ KŁÓCĄ I ROZWODZĄ",
„DWULICZNYCH TO BYM ROZSZARPAŁ", „MAM TAKĄ W SOBIE MŚCIWOŚĆ", „ŻEBY
MOŻNA SIĘ BYŁO MŚCIĆ, TO MUSI BYĆ COŚ BARDZO POWAŻNEGO", „NARÓD, Z
KTÓRYM NIE DA SIĘ ŻYĆ", „OD TAKICH NALEŻY SIĘ ODSEPAROWAĆ", „UCZCIWY
CZŁOWIEK TO WYJĄTEK" , „NA OGÓŁ LUDZIE SĄ NIEDOBRZY", „POMAGAŁEM, TO
NIE POPŁACA", „CUDZEGO NIE RUSZĘ", „LEPIEJ SWOJE ODDAM",
„MŚCIWOŚĆ TO JEST ZŁA RZECZ", „NIE DAWAŁEM SOBIE W KASZĘ DMUCHAĆ", „KTO
KRZYWDĘ ZROBI, TO NIE PRZEPUSZCZĘ", „JAK DOBRY DLA MNIE, TO I JA GO
LUBIĘ " , „CHODZĄ DO KOŚCIOŁA TU, ABY OCYGANIĆ, OSZUKAĆ", „O PIENIĄDZE
MODLIĆ SIĘ NIE BĘDĘ" , „TRZEBA SIĘ POMODLIĆ ZA UMARŁYCH", „GRUNT TO NIE
UPADAĆ NA DUCHU " , „ TYLKO PRACA USZLACHETNIA CZŁOWIEKA", „TRZEBA
ZAWSZE COŚ MIEĆ", „W PORĘ RZUCIĆ", „KTO WYSOKO LATA, TEN NISKO SIADA".
Dodać można, że Waldemar Paciuk preferuje wartości uznane i znane: „ Ja
tam lubię muzykę przedwojenną takie tanga. To lubię słuchać. A
tej dzisiejszej, to w ogóle nie rozróżniam. Jakiś pisk, krzyk. Zaraz
wyłączam." Ponadto: „ Jak to powiedzieć, ja tam wszystkiego nie
zauważam... Ja tam bardzo lubię spokój...
I wolę patrzeć na to co zagospodarowane, na pola, a nie na to co sobie
samo rośnie. Uważam wiosnę. Wiosna ładnie wygląda, do życia przychodzi.
A jesień to mglisto, szaro i niezdrowo. Maj najpiękniejszy; wtedy
kwitną kasztany... Też jest przyjemnie, jak śnieg pada biało na
Sylwestra, jak pada to ładnie, tylko trzeba mieć węgla dużo. A i mróz
na szybach ładnie się prezentuje.
Ale to chwilowo... O wschodzie to słoneczko ładnie wygląda.
A wieczorom to już takie smutne za górą zachodzi." Powiedzieć też
trzeba, że wszystko co przemija, nie radością, lecz wielkim i głębokim
smutkiem napawa Paciuka. Odwołuje się też do uznanych stwierdzeń
„wszystko przeminęło" lub „przeminęło z wiatrem". „Wszystko bardzo
szybko przemija " . Nie brzmi to też z łagodzącym uzupełnieniem
„na szczęście" czy „chwała Bogu", lecz jako tragiczne „niestety".
Ale też ujawnia się w t y m postawa aktywna, twórcza. Albowiem Paciuk
świadom jest, że podlega deterministycznym uwarunkowaniom losu. I
dlatego toż tak skwapliwie korzysta z doświadczenia ludzi, zbiorowości,
które doznawały największej goryczy losu, jego nieubłaganej
przewrotności. Postawę i poglądy Paciuka łączyć można z trwałym
dziedzictwem bezwzględnej chłopskiej etyki. Podbudował i wyostrzył ją
Paciuk, znajdując ku temu obfity „materiał motywacyjny" we własnych
doświadczeniach niezbyt długiego żywota. Środowisko, obok którego
istnieje, utwierdza go w najsurowiej i bezwzględnie formułowanych
opiniach.
Nie tylko utwierdza, lecz
również zmusza do swoistej aktywności społecznej. Bo istotą tego
światopoglądu, w jaki uwikłany jest Paciuk i jego otoczenie, nie jest
wprawdzie miłość bliźniego, lecz baczne nim zatroskanie, na ile i w
jakiej mierze można mu ufać, obawiać się, mieć pewność, że nie zostanie
się obmówionym i przeklętym, a w najlepszym przypadku wydrwionym.
Stąd także znaczenie przypisywane przez Paciuka działaniu pracy, która
uszlachetnia . I znowu nie kryje się w tym rozumienie uszlachetniającej
roli pracy w kategoriach bezinteresownych (kształtowania ducha i
charakteru człowieka), ile całkiem pragmatycznych, instrumentalnych.
Dzięki pracy jednostka wyzwala się z otępienia, lenistwa, bezczynności
rodzącej się pod wpływem bezwzględnych osądów otoczenia.
Tylko rezultaty niezwykle ciężkiej pracy połączonej z przemyślnością
iście diabelską mogą, i tylko na krótko, przeciwstawić się skutecznie
złu tkwiącemu wśród ludzi. Stąd idea odbudowy opuszczonych pałaców,
mieszkania w nich bez wyrzeczeń.
Uzyskany niegdyś przydział do pracy w teatralnym zespole dekoratorów
okazał się w życiu Paciuka faktem przesądzającym i bodaj
najważniejszym. Spowodował ukształtowanie się w Paciuku świadomości
artystycznej. Paciuk odkrył w sobie powołanie artystyczne. Obserwacja
umiejętności i wrażliwości otoczenia utwierdziła go w przekonaniu o
swych zdolnościach i powołaniu.
Jakiego formatu musiały być gusta i aspiracje otoczenia, w którym
pracował Paciuk, można domyślić się, słuchając wspomnień o sukcesach
dekoratorskich w teatrach, i obserwując kontynuację tych sukcesów w
drobnych tylko przebłyskach czerwonego pluszu, dywanów, francuskich
firanek itp. którymi zostanie wystrojone wnętrze zamku w Strudze. Te
akcesoria „mieszczańskości" i te same umiłowania (rzewnych tańców,
tanga, spacerów, przyjaźni z pieskiem i kotkiem) złagodziły i
niewątpliwie uszlachetniły plebejską naturę poglądów i postaw
reprezentowanych przez Paciuka i jego najbliższe otoczenie. Otoczeniu,
z którym trzeba mu liczyć się i z konieczności obcować nie jest
obcy tego rodzaj u melanż wartości. Przeciwnie, jest on uznawany jako
czarodziejskie spełnienie odwiecznych marzeń. Marzenia te potrafi!
Paciuk ukazać temu otoczeniu jako gotową realizację w porcji niełatwej
do strawienia, odrzucenia czy poddania szyderstwu 1 wzgardzie. Potrafił
tej realizacji nadać również estetyczne wymiary zarówno malując „dywan
na suficie", jako też wieszając obraz tylko jeden, lecz w ramach
jakich mało kto widział; dostatecznie strojny, dostatecznie frywolny, a
zarazom dostojny, ucieszny, bo w żywych kolorach, jak też pobudzający
do poważnej zadumy przez swe czarne tło i biel zgodliwej pary łabędzi.

Waldemar Paciuk stał się jednakże twórcą dzieła, które oceniane będzie
nie tylko przez środowisko Strugi. Jedyny konserwator i mieszkaniec
zamku pałacu włączony został w niezwykle odpowiedzialne
posłannictwo ochrony najcenniejszych dóbr kultury narodowej.
Już sam fakt, że Paciuk jest rencistą, osobą samotną, nakazuje spojrzeć
na jego dokonania zarówno z podziwem, jak też i uznaniem. Może
oczywiście ktoś wtrącić, że w ochronie owych najcenniejszych dóbr
kultury liczy się tylko i wyłącznie kompetencja, zgodny z „substancją
zabytku" program przeciwstawienia się jego zniszczeniu. Niestety, w
sytuacji ogromnego zaniedbania, w jakiej znajduje się wiele jeszcze
zabytków na Dolnym Śląsku, nie bez znaczenia stają się paradoksy.
Paradoksalnie wprost niepowołany do konserwacji zabytków konserwator
wyręcza upoważnioną do konserwacji zabytków służbę konserwatorską.
Ale służbie tej nałoży się pochwała, że przyzwoliła Paciukowi na
podjęcie się prac konserwatorskich. Bo gdyby nie to przyzwolenie, no i
wielki wysiłek samego Waldemara Paciuka, zamek pałac w Strudze
uległby w najbliższym czasie całkowitemu zniszczeniu.
Paciuk uratował go w sposób taki, w jaki umiał. Najważniejsze, że
uratował. Nie bez znaczenia jest również to, że w „Belwederze" zrodziła
się realizacja dekoratorskiej sztuki naiwnej w wymiarach pałacowych,
jedyny tego rodzaju dokument aspiracji i dążeń reprezentantów tego
nurtu we współczesnej kulturze artystycznej Polski.
Na zakończenie rozmów z Paciukiem o teraźniejszości, pojawia się optymistyczny akcent przyszłościowy.
Pytam: co potem? „A potem jak skończę to koniec, swego dokonam.
Komuś się to dostanie... Co t u będzie? Nie wiem. Może muzeum jako
pomnik? Może to będzie pomnik kultury. Ale jakiej to będzie pomnik
kultury też nie wiem. Chociaż, mam tu pisemko, to zaraz panu odpowiem.
(Wyjmuje paczkę z toaletki z trzema lustrami J.O.). To był taki
list jednego pana co pisze książki. To był list z Siedlec Musiał o mnie
gdzieś wyczytać... Ja muszę to pisemko znaleźć. Masa listów
przychodziła..." Po blisko godzinie podał mi list. Fragment tego listu
zamieściłem na początku niniejszej relacji.

Fot.: Autor