Czasopismo „Odra” 1979r. nr 6 s. 6-14
RYSZARD WÓJCIK
Zaprószona kiedyś do ucha, zapisana w notesie rozmowa:
- Było to na szkiełku, uważasz, parę lat temu. facet jeden zamek kupił
i się w nim rządził, jakoś tak, ni z gruszki, ni z pietruszki - pałac
sam jeden odnawia...
- Eee, możliwe to?... Duży pałac? Pewnie całkiem ruina...
- Zamek, mówię ci. na chodzie! Brama i dziedziniec, wieżyce na dachu,
sale balowe, krużganki. Sfilmowali, jak ten gość ściany maluje we
wzorki i wężyki, chlasta wałkiem aż dudni, Majstruje jak w jakim
pegeerze i - nikt mu nie przeszkadza! Żyrandole wiszą z papieru i
pozłotki, a na innych ścianach - panny z łabędziami i anioły, też jego
robota...
- l żaden konserwator się do tego nie wtrąca? Na filmie, wiadomo, każdy pic i fotomontaż przejdzie...
- Mówię ci; to robiła jakaś pani z warszawskiej telewizji, z pięć lat
temu; o to właśnie chodzi, że nie jakaś tam fabułka, tylko reportaż
konkretny. Już nie pamiętam, gdzie i co, tylko że koło Wałbrzycha, tak
jakby...
l znowu, w czas jakiś, rozmowa. Na prywatnej wódce kolega
Andrzej Żydaczewski, operator zdjęciowy, coś sobie przypomniał: kręcił
razu jednego pod Wałbrzychem reportaż o takim gościu, co wrócił jako
repatriant ze Związku Radzieckiego i kupił sobie zamek... Pac albo
Pacek się nazywał - Zamek ten koło Szczawna położony. A reportaż robiła
pani Mrozek, ona by więcej powiedziała, gdyby nie to, że na placówce
jest u męża w USA.
- Nie pamiętasz, Andrzeju, jak to było naprawdę?
- Człowieku! Ty masz pojęcie, ile ja tematów przekręcam w kamerze co
miesiąc? Rzeka taśmy leje się przed soczewką obiektywu. Dziś w Koziej
Wólce zbudowali przedszkole, jutro w hucie nowy wytop stali... Owszem,
ten reportaż dostał w Krakowie, na festiwalu, nagrodę publiczności.
Ludzie przepadają za dziwakami. Jeden fotografik się tym specjalnie
zainteresował, Rysiek Krynicki, pojechał do tego zamku i zrobił
zdjęcia. Duchy, mary, deformacja, aberracja... Nic ci więcej nie powiem.
Ob.. Paciuk Witold zam. Kruszów Dom
do Woj. Konserw. zabytków Przy WRN
Ja Ob . Paciuk Witold
zwracam się goronco proźbo do szanownego Pana o nowe zezwolenie na
zamieszkanie w zabytkowym Pałacu w miejscowości Struga. Byłem 30.1.70 w
PGR: rozmawiałem z gospodarzem zaprowadzili mię do tego zabytku po
rozpoznaniu pomieszczenia, jest pięknie ułożone salony z
reprezentacyjną salą balową tylko okropnie zniszczono, są silne
zacieki, dach się świeci - ale dla mnie to nic nie znaczy. Będę
reperował, konserwował, malował - doprowadzę do jaskrawości, zrobię
światło, postawię dom na nogi. Jestem pewny ze swej pracy. Bendę
pracował po 12 godzin dziennie a muszę swego dokonać żeby wszystko
błyszczało jak błyszczy w domie Opata, jestem zaciekły na zabytki.
Oprócz ich nic nie wiedzę na świecie tylko Pałaca, wobecnej chwili, nie
trafiłem na swój obiekt, który mi podchodzi pod gust ale byłem
szczęśliwy i temy, ale w Strudze to jest mój gust - dopiero w tym
Pałacu dokonam cudu. Nie szczędzę pieniędzy tylko chcę ratować zabytki
i wierzę w pomoc Konserwatora, że Pan pójdzie mi na rękę.
Paciuk Witold
Ile to już lat? - dziewięć, na okrągło, mija od daty
wysłania tego listu. W Wydziale Kultury i Sztuki Urzędu Wojewódzkiego w
Wałbrzychu nikt się specjalnie nie dziwi, ze teczka z aktami zamku w
Strudze przykuwa mnie do stołu na całe godziny. Wiadomo: taki
dziennikarz szuka zawsze po kątach i jeśli już nie dziurę w całym, to
całe w dziurze znajdzie... Zamek Książ, bliski sąsiad Strugi, perła
Śląska, pocztówkowe i plakatowe zamczysko, dziesiątkami milionów
złotych mierzone kosztorysy odbudowy - to nie fascynuje i nie
przyciąga, tyko akurat...
- Gdzie ten Paciuk się podział zawisa w próżni moje
pytanie. Wzruszają ramionami panienki zza biurek, uśmiechy niewyraźne
błądzą po twarzach... Nie ma tego w papierach? Kilkaset kartek,
kilkadziesiąt pieczęci i podpisów - cały korowód pism urzędowych i
protokołów narosłych przez lata dookoła pałacu w Strudze i ani jednej
wzmianki, czy ten Paciuk żyje, gdzie mieszka, co robi. Już go w zamku
nie ma - mówią papiery, już wpięto do teki świeżo datowane listy
Wałbrzyskiego Przedsiębiorstwa Rolniczo Przemysłowego, które wciela się
dziś w rolę gospodarza obiektu i grzecznie zapytuje Wojewódzkiego
Konserwatora, czy blacha miedziana na pokrycie zamkowego dachu, w
ilości dziesięciu ton, będzie istotnie potrzebna? Na wiosnę ruszy całą
parą odbudowa zamku, który przez lat siedem bronił się przed grabieżą i
dewastacją siłami jednego, zaledwie, człowieka... To nie ja ad hoc
maluję Paciukow laurkę, to sam wojewódzki konserwator zabytków, mgr
Tadeusz Derej, w liście do Przedsiębiorstwa takimi oto słowami określa
rzecz całą:
„Obywatel Witold Paciuk
zamieszkał w pałacu w Strudze w 1970 r. za zgoda, WKZ we Wrocławiu oraz
władz terenowych i w uzgodnieniu z PGR w Strudze. Osadzenie Ob. Paciuka
w pałacu spowodowane było faktem niewłaściwego użytkowania pałacu przez
PGR. nie wywiązywania się z obowiązków, które na właścicieli i
użytkowników obiektów zabytkowych nakłada ustawa z dn. 15 lutego 1962
r. o ochronie dóbr kultury i o muzeach, oraz długotrwałych i
bezowocnych starań Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków we Wrocławiu o
zaprzestanie dewastacji pałacu.
W tej sytuacji
działalność Ob. Paciuka na przestrzeni minionych siedmiu lat ocaliła
pałac i niewątpliwie wpłynęła na możność zamierzonego obecnie remontu i
wysokość niezbędnych na ten cel Środków finansowych..."

Jedna z panienek przerywa stukanie paluszkiem w maszynę:
- Byłby pan Jakubaszek, to by panu wszystko opowiedział...
Dyrektor wałbrzyskiego Muzeum Eugeniusz Jakubaszek od
kilku miesięcy społecznie zastępuje chorego wojewódzkiego konserwatora.
Niełatwo sprzęgnąć w jednej osobie obie rozległe funkcje, jeśli się
zważy, że w samej tylko Świdnicy znajduje się 461 obiektów zabytkowych
- tyle co w całym województwie sieradzkim...
Jutro więc od rana pogonię za panem Jakubaszkiem, a dziś - na los szczęścia - hajda do Strugi.
Jakiż jest ten zamek, o którym Paciuk pisał w zachwyceniu:
„to jest muj gust dopiero w tym Pałacu dokonam cudu"? Oto wyłania się
nagle z ciasnego zakrętu drogi, wśród ceglanych ciężkich domostw
wiejskich, przysadzista bryła niewielkiego zameczku; nad zamkniętym
masywem budowli otaczającej mury jak kieszeń dziedziniec, wznosi się
wpół zawalona wieżyczka, okna obronne wysoko uniesione patrzą ślepo
wąskimi otworami, szyb wprawionych przez Paciuka jeszcze nie wybito...
Brama masywna zamknięta. Park naokoło przerzedzony, ścięte pnie leżą u
podnóża murów w odtajałym śniegu. Smętek bije z bezludnej budowli, byle
łata odpadłego tynku, byle szczerba w zapleśniałym murze zda się
narzekać i lamentować. Jużem się naczytał tych protokołów sprzed lat
piętnastu, gdy bezsilny konserwator pomstował na poprzednich gospodarzy
pegeeru, a to z powodu ruinacji ścian, wyrąbywania stropów drewnianych,
a to znowu z racji składowania w izbach pałacowych beczek z paliwem i
smarami, kiedy indziej z nawozami, zbożem i czym tam popadło. Nawet
starszy sierżant Prochorski z tutejszego posterunku milicji przejął się
tym wandalizmem i wziął „pod szczególną opiekę" zagrożony zamek wraz z
parkiem... (W piśmie sierżanta Prochorskiego była mowa o zebraniach z
tutejszą ludnością i o spotkaniach z młodzieżą „uświadamiających").

Brzydki jest teraz ów pałac w marcowej porze, w wyliniałej
otoczce kisnącego odwilżą pejzażu - w przededniu odbudowy. Gdybym był
tutaj z kamerą filmową, to bym przeciągnął długim panoramicznym ujęciem
- od tej dziurawej wieżycy, poprzez szczerbate ogrodzenie - ku
przeciwległej, górującej, stronie drogi: tam, na dziedzińcu niegdyś
folwarcznym, piętrzą się gęstą tyralierą machiny rolnicze, ciągniki,
roztrząsarki, zgarniacze, dmuchawy... Cała potęga mądrze urządzonego
żelastwa, które wspomagać ma nasze mięśnie, aby głowy miary czas na
myślenie, Kończy się ta, nie zawsze i nie wszędzie zawiniona, wojna
starych parków i wiekowych murów z gąsienicami buldożerów, stalowymi
szczękami koparek...
- Nie ma Paciuka i to od kiedy! - macha kluczami wielgachne chłopisko,
gdy wreszcie łomotaniem wywołuję tego ducha z czeluści oficyny.
- A dokąd się udał, gdzie teraz mieszka? - krzyczę, nie wiedzieć czemu w pustej zamkowej sieni z nieukrywaną irytacją.
A Zły go tam wie... - z flegmą burczy klucznik. - O jakimś zamku znowu
gadał, aż za Kłodzkiem to ma być... Jak go stąd wysiudywali, to mu psa
struli, a on sam źlejszy był od psa. Ze mną się i to nie pożegnał, jeno
skoczył na ciężarówkę z temi gratami i tyle go tu widzieli. Dziwny był
człowiek, mnie się widzi - stuknięty... Jak ta telewizja kręciła, to
jeszcze - jeszcze był normalniejszy. Wtedy jego matka żyta...
- A potem?
- Potem zdziczał. Dwa psy i cztery koty - jego towarzysze. Samemu w
pięciu izbach na pałacu mieszkał, l pił. Wszyściutko przepijał. Tyle co
rentę listonosz przyniesie, on do sklepu zaraz idzie, karton makaronu
nakupi, kaszanki dla psów i kotów i - w cug. „Meksyk! Meksyk'" - drze
się, idący ulicą, rękami macha, do siebie gada.
- Miał tu kogo bliskiego?
- Psy i koty! Przyjaciół miał do wódki, a jak wódki nie było. to i nikt go nie znał...
- Znaczy się - całkiem pijak?
- Eee, może nie całkiem, ale tak z dzikości...

Idziemy ,,na pokoje" Paciuka. Wpierw przez dziedziniec, na
którym poprzewracane wysokie kielichy ozdobnych Paciukawych kwietników:
„Agregator brygada wstawiała, to się wywróciły" - objaśnia przewodnik,
wcale nie pytany. Dziedziniec czysty, uprzątnięty z gruzu, ściany
bielone, w izbach i na korytarzu nie widać zacieków...
(***)
- On tu mieszkał - gestem szerokim toczy po pustej komnacie pan Kajdan.
Jest nieco stropiony, gdy z rozwalonego ozdobnego kominka [kafle
wyrwano, jeno cokół został) wyciągam flaszkę po wódce: - Gdzie to dziś
widziane, żeby budowlańcy nie popijali!...
Nic się nie ostało w Paciukowych pokojach po nim samym, jeśli nie
liczyć szyb w oknach, pomalowanych ścian, które robotnicy brygady
remontowej „domalowali" po swojemu. Ponoć były tu jego kominki,
żyrandole, stare meble. zegary... - One żyrandole, chocia z papierków,
to wyglądały przyjemnie i elegancko było z temi staremi gratami -
wzdycha stróż Kajdan.
Barokowa piękna sala z jajowato wklęsłym sklepieniem budzi
mój zachwyt. Przyjadę tu kiedyś na pewno, by popatrzeć na nią, już po
rekonstrukcji, za lat parę... A po tej sali powinien Paciuk spacerować
kiedyś z jakimś orderem w klapie kwitującym jego zasługi: kasetonowy
prześliczny sufit drewniany ostał się tylko dzięki temu, że to on,
Paciuk, nakrył papą dziury w dachu: - Piękności powała - aprobuje mój
podziw klucznik. W następnej komnacie tron by postawił Paciukowi... Mój
cicerone nazywa tę salę „balkonową": wielkie okna rzucają światło na
drewniany, rzeźbiony strop, cały jeszcze pokryty malunkami... Idę z
głową zadartą i nie widzę kałuż pod nogami na drewnianej podłodze,
podziwiam ornament na suficie, dopóki kropią jedna, druga nie pacnie
mnie w czoło; - Zima sroga, wichry biesowate dach spaskudziły, a
dopiero na wiosnę blachę miedzianą kłaść będą...
Gdyby Paciuk tu mieszkał nadal - myślę - to by dach sam naprawił.
- On robotny był! - zadziwia się klucznik. - Całymi dniami tłukł się po zamku i robota mu się w rękach paliła...
- Staje nagle pośrodku sali i patrzy gdzieś w osłupieniu: - Szkoda jeno panie, że tyla pieniądzorów przepił!
- Przecież sam pan mówił, że miał renty wszystkiego tysiąc z
groszami... Dwieście albo trzysta złotych dopożyczał od pana pod koniec
miesiąca...
- Jemu przykazała Warszawa zapłacić za te siedem lat i on z pegeeru
wyciągnął sto... - Kajdan przez chwilę marszczy czoło, przebiera w ręku
klucze, aż myśl się z pamięcią uładzi... - ...sto czterdzieści i pięć
tysięcy złotych miał zapłacone!
- Wszystko przepuścił, do imentu?
- Panie! W parę dni śladu nie zostało. Do imentu.

W Gorzanowie mieszka za Kłodzkiem - rzecze pan Jakubaszek,
gdy dnia następnego pytam go o Paciuka. Człowiek stateczny jest pan
Jakubaszek, mówi wolno, uśmiecha się spoza brody życzliwie, mruży oczy
w podkupnym onieśmieleniu. Kto by tam zgadł, że ta powolność i flegma
to postać spokojnego pośpiechu, racjonalnego wydatkowania sił. Kiedy
zdążył pływać na kutrze rybackim przez dwa lata, kiedy skończył studia,
kiedy pisał te swoje prace o budownictwie drewnianym nadodrzańskich
wsi... kiedy organizował wystawy, urządzał jedno, drugie i trzecie
muzeum, pisał foldery, prospekty. programował działalność środowisk
twórczych, zastępował wojewódzkiego konserwatora? Nie wygląda „na tyle"
pan Jakubaszek.
- W Gorzanowie jest zamek. A w tym zamku jest Paciuk.
- Dobrowolnie?
- Przejadę się z panem do Gorzanowa. Przekonamy się sami. Kiedy miałem
posadę konserwatora w Zielonej Górze, dobre dziesięć lat temu,
Paciukami łatałem najpilniejsze dziury...
- To Paciuków jest więcej?
- Szczęśliwie zdarzają się tacy... Gdyby nie społeczni opiekunowie
zabytków, mielibyśmy straty ogromne. To dla pana nowość? Zanim resort
rolnictwa stał się najważniejszym sojusznikiem w ochronie zabytków
leżących poza miastami, bywał niejednokrotnie ich najsroższym
wrogiem... Gdyby nie ci opiekunowie z bożej łaski, niejedna sala balowa
stałaby się oborą. W Bieczu, na przykład, zanim pałac stał się
zbiornicą druków wycofanych z obiegu, gospodarzył przez lata, z mojego
przyzwolenia, zacny pan Adam Wróblewski, niegdysiejszy śpiewak opery
wiedeńskiej... Przepadał pan Wróblewski za dobrą akustyczną
architekturą i umilał mi nieraz życie śpiewem pośród opustoszałych sal.
W pałacowych murach Broniszowa mieszka od lat pięciu pierwszorzędna
szwaczka i zielarka zarazem; pewny jestem, że dopóki obiekt nie
znajdzie swego patrona - nic mu tam nie grozi. W Ząbkowicach mam temat
dla pana: jest tam baszta miejska, którą wyremontował i w niej
zamieszkuje, zegarmistrz, wcale nie wiekowy... Mam w biurku jego nowe
podanie, prosi o... jeszcze jedną wieżę i obiecuje remontować mury
obronne przylegające do jego pracowni, na koszt własny, oczywiście.
- Zgodzi się pan?
- Przeszkód nie widzę. Dopóki mamy w województwie czterdzieści obiektów
bez użytkownika, czyli praktycznie bezpańskich - to taki opiekun
społeczny jest wybawieniem. Nawet jeśli gmina ma dobre chęci, a
gospodarstwa rolne, dysponują pieniędzmi - niedostatek sil wykonawczych
sprawę kładzie. Dwa tygodnie temu w Żarowie uczestniczyłem w naradzie,
w której oprócz naczelnika gminy, przedstawicieli PGR i mnie, brał
udział prokurator... To mówi samo przez się. Społeczność wiejska nadal,
wielekroć, traktuje zabytek bez stróża jako kopalnię materiałów
budowlanych...
- Jakie są środki przeznaczone na ochronę i konserwację?
- Wrocław przeznacza w tym roku 72 miliony złotych dla Pracowni
Konserwacji Zabytków w całym makroregionie, ale z tego sam dysponent
bierze aż 38 procent, natomiast Zielona Góra, Legnica, Wałbrzych, Opole
- resztę. Dla naszego Wałbrzyskiego kapnie 6 milionów - kropla w morzu
potrzeb. Dla pańskiej orientacji: urządzenie samego tylko muzeum w
Kłodzku pochłonie 5 milionów, rekonstrukcja zabytkowej świdnickiej
kamienicy - milion...
- Beznadzieja.
- Było gorzej. Po roku siedemdziesiątym ruszył z pomocą przemysł i
rolnictwo. Gdyby pan zobaczył, jak wygląda rokokowy pałac w Liznie -
teraz, gdy fabrykanci pluszu i aksamitu z Kalisza wzięli go pod swoją
opiekę, a jak wyglądał - kiedyś, w zaniedbaniu... Trzeba wykorzystywać
każdą szansę, jaka się nadarzy. Cóż z tego, że znajdą się pieniądze na
konserwację - gdy nie będzie sztukatorów, specjalistów murarzy,
snycerzy, malarzy, znających cienką materię przedmiotu... Gdzie są dziś
murarze, którzy wiedzą, jaki był układ cegły gotyckiej? Zjadła
rzemieślnika Wielka Płyta. Nowe budownictwo wymierzyło rzemiosłom
budowlanym cios druzgocący. Trzeba zaczynać od powołania szkół, które
wskrzeszą zaniedbane zawody. Udało mi się taką szkołę w Wałbrzychu
zaprogramować. Kurator już podpisał odpowiedni dokument, we wrześniu
podejmie naukę 37 osób w zawodach najpilniej poszukiwanych - w
kamieniarstwie, tynkarstwie, sztukatorstwie... Czternaście miast
województwa wałbrzyskiego objętych programem rewaloryzacji, oczekuje na
rzemieślników o złotych rękach.

Ta sekwencja rozmowy - w moim aucie, na śliskich
serpentynach ledwie odtajałej drogi Wałbrzych - Kłodzko - Gorzanów, Już
zmrok za szybą, godziny nieurzędowe pana Jakubaszka, jego niesłużbowe w
tej podróży towarzystwo. Gdy zsuwamy się stromym asfaltem do zamku
(drugi bieg i hamulec co i rusz pod nogą), ciemność gęsta oblepia
okolicę. Dopiero przed samym zamkiem, już we wsi księżyc w bladej
pełni, rozsuwa nagle zasłonę chmur i jak wytrawny reżyser - ukazuje
raptem pełny kontur wielkiego zamczyska z wysoką wieżą... Tylko dwa
okna jarzą się światłem w całym masywie murów. Na drodze i pod murami -
ani żywego ducha... Na światłach mijania wymacuję wyrwę w murze i
skręcam na dziedziniec - pod tym oświetlonym oknem.
Mam ze sobą magnetofon, który wynoszę z wozu, włączony i
zawieszony na szyi. Nagrałem przecież całą rozmowę z klucznikiem zamku
w Strudze, efekt dudniących kroków w pałacowej sieni, brzęczenie
kluczy, zgrzyt zasuwy... Niepowtarzalne są te pierwsze chwile rozmowy,
nagrane z ukrycia, pochwycone w sitko mikrofonu słowa i odgłosy...
,,Dziwny był człowiek. Mnie się widzi - stuknięty..."
- tai się gdzieś tam na taśmie i przypomina o sobie, na progu tej oto ruiny.
Postać, która staje przed nami w czeluściach pałacowej sieni, jest z
bajki Andersena... Kobieta - dziecko odpowiada piskliwym zalęknionym
głosem:
- Paciuk? On hań - tam, na drugim podwórzu mieszka, tam po lewo, bez
elektryki... Trza mocno kołatać, bo na siedem drzwiów zaparty...

Na wielkim, z księżycową iluminacją dziedzińcu pali się
światło tylko w jednym miejscu na parterze. Mój współtowarzysz otwiera
drzwi i oto przed nami scena: naokoło wielkiego, z surowych desek chyba
zrobionego stołu, siedzi męska kompania (waciaki, czapki na głowach,
papierosowy dym wali kłębami) i... rzędy butelek z czerwone kartką
odbłyskują w mdłym świetle zawieszonej na drucie żarówki... Tadziu
(,,idź Tadek i pokaż panom..."), chłopisko zwaliste jak niedźwiedź,
wychodzi z nami na dwór i prowadzi do przeciwległej oficyny. Mimo
wczesnej godziny nie widać tam ani światełka, - On przy świeczkach
mieszka - komentuje Tadziu.
- Władza do ciebie przyszła! - roznosi się echem po całym zamku, a kopniaki dudnią o żelazne drzwi jak strzały armatnie.
- Kto tam? - rozlega się wreszcie za drzwiami. Nie słychać wszakże, by
zgrzytał zamek. - Aaa... pan Jakubaszek,- dyrektor!... W taka pora? -
ciężki łoskot masywnego żelaza przewlekle akompaniuje mamrotaniu
gospodarza. Nawet przez te okute wrota słychać mocno „zaciongajoncy"
przyśpiew Paciukowej mowy.
Oto i postać, raczej mizerna, naszego bohatera: światło świeczki
wynurza z mroku twarz ostrą, suchą, z zapadniętymi oczyma. Figura
przygarbiona, krok lekko utykający.
Tadziu, powstrzymany gestem Paciukowej ręki, zostaje na dziedzińcu. Sztaba wraca na miejsce. Drzwi zaryglowane.
- Jak się panu tu mieszka? - pyta dyrektor.
- Nie narzekający. Zima chwalić Boga, ma się ku końcowi, a to mrozy doskwierają mocno. Opalić takie landarony nie ma siły!
Korzysta pan z jakiej zapomogi gminy? Pałac do gminy należy. Mają obowiązek. Bystrzyca Kłodzka pomóc musi...
- IIi! - machnięcie ręki. - O nic nie proszę, niczego mi nie potrzeba.
Żeby nie przeszkadzali i żeby bambry drzew w parku nie cięli... Daj,
panie dyrektorze, pismo mnie do ręki, że ja parku opiekun, bo oni
papierkami z leśnictwa się okazują, jakieś lipne zaświadczenia skądeś
biorą, że wolno im parkowe drzewa haratać... Szkoda, żeście panowie w
poćmie przyjechali, nic teraz nie widać, u mnie światła w całym
skrzydle nie ma, żyję jak borsuk w jamie...
Z czego pan właściwie żyje? Wyczytałem w pańskich papierach, że w
Strudze brał pan z renty 1O65 złotych... Z tego pan pałace buduje?
- Już mi dodali, mam teraz tysiąc sto dwadzieścia i jeden złoty, panie redaktorze, mogę się odcinkiem okazać, proszę!
- Wychodzi trzydzieści siedem złotych dziennie, z tego wyżyć się nie da, a co mówić o ubraniu, kupnie węgla, papierosach...
- Jeszcze i cztery koty chowam, i mleka pięć litrów na trzy dni biorę i kaszanki, dziś kartofle zasmażane jadłem...
- A mówili mi w Strudze, że wszystkie pieniądze, co pan z pegeeru
dostał, całe sto czterdzieści tysięcy, przehulał pan w ciągu
tygodnia... Z książeczki pan żyje?
- Kajdan mówił? Hę hę! uwierzyli, znaczy... W dudka wszystkich
zrobiłem. Zataczałem się jak pijany, darłem gębę na ulicy i kazałem
taksiarzowi mówić, że my po uzdrowiskach tak hulamy dzień po dniu, a ja
faktycznie do pałacu w Lewinie, do Mrowin, do Unisławia. do Dobromierza
- wszędzie, gdzie jaki zamek do objęcia stoi - na własny koszt
penetrowałem, bo moje rzeczy spakowane na ciężarówkę . czekały, a
chwili pewny nie byłem, kiedy auto podadzą i wynosić się muszę. Już dla
mnie Struga wrogiem była, głowę wynieść cało i to dobre...
- Eee, przesadza pan, panie Witoldzie, dyrektor Łącki człowiek panu
życzliwy, on by pana nie skrzywdził, to przecież Łącki teraz pański
pałac odbudowuje...
- Czy ja przeciw Łąckiemu? On mnie uczciwie pieniądze wypłacił i
samochód na przeprowadzkę dał. l nie on kratę od ogrodu do kuchni
piłował i rewizję w pokojach robił, l nie on złodziei nasłał, co mi
worek plastykowy z ubraniami zwędzili... Szukali pieniędzy. A pieniądze
ja w solniczce, w soli miałem schowane! A książeczka moja u sklepowej
Krysi była w lodówce... Figę z makiem! To mi kiełbasą psa struli, a
Miśka w przededniu odwiązali i uprowadzili, tak że bojący się o życie,
nocowałem w piwnicy...
- Psa otruli?
- Ja Azę miałem, owczarkę podhalańską, psa mądrzejszego ode mnie, ona
jeszcze tamto moje pobicie, kości łamanie, w siedemdziesiątym szóstym,
pamiętała. Oni się psa bali. Już by zdechła, ale na mnie czekała, aż
przyjadę, na rękach moich życie dokończyła... (Paciuk przeciera
wilgotne oczy). O czwartej nad ranem do parku ją wyniosłem i pochowałem.
- Z zemsty, czy szło o pieniądze?
- Pieniądze! W siedemdziesiątym szóstym pobity byłem i połamany też o
to... Pogłoska poszła, że ja nagrodę dostałem za pilnowanie pałacu...
Dopisek reportera w
nawiasie: Wojewódzki konserwator zabytków mgr Derej w piśmie i 7 maja 1
976 skierowanym do Dyrektora PGR w Strudze, gani jego zapędy w
wysiedlaniu Paciuka z pałacu i podnosi zasługi społecznego opiekuna,
pisząc m.in. co następuje: „Tutejszy Urząd z uwagi na niewątpliwe
zasługi Ob Witolda Paciuka, który skutecznie zapobiegł nieuchronnej
całkowitej dewastacji pałacu, wystąpił do Ministerstwa Kultury i Sztuki
o przyznanie Ob Paciukowi specjalnej nagrody z okazji Dni Muzeów i
Ochrony Zabytków za opiekę nad pałacem i uratowanie go przed
zniszczeniem. Niezależnie od tego Ob Paciuk otrzyma nagrodę dyrektora
Wydziału i Sztuki Urzędu Wojewódzkiego w Wałbrzychu (...) Konserwator
uważa, że dalszy tak działań zależy od bezpośredniego porozumienia
Dyrekcji PGR w Strudze z Ob W. Paciukiem...".
- Nagrodę ja dostałem: Gienek P. wywołał mnie do izby, gdzie nie było
psa i dał mi w mordę. Ja nie pamiętam, co on ze mną robił, bo kiedy
chłopak, Jacek od Kajdanów, mnie znalazł klęczącego przy tapczanie we
krwi, to ja byłem bez pamięci. Nos złamany, mózg wstrząśnięty, ręka
odłamana. Dwie operacje mi robili, żeby w kupę złożyć te kości, W
gipsie leżałem, prokurator przyszedł do szpitala, przyprowadzili
Gienka. On się przyznał zaraz w pałacu, bo myślał, że mnie zabił, szoku
dostał, zamknął się w izbie i wyszedł na milicję mówiąc: „zabiłem
Witka". Cztery lata dostał i 50 tysięcy odszkodowania, jeszcze mi pięć
winien, ale mu to daruję... Co on za bandyta, jak nawet klucze od
mojego mieszkania trzymał na milicji w kieszeni!
- Czy ma pan żal jaki, do kogo?
- Jest takie przysłowie: jeden wilk w polu nie wyje - Do kogo mam się
urażać? Ja niczego nie chciałem, jak do Strugi szedłem. Pałac mnie się
podobał, i moja matka była zadowolona. Nikt się do tego pałacu nie
przyznawał i ja byłem panem na swoim. Pan Derej, konserwator, mnie
popierał, robotę moją widać było. Aż w piątym roku gospodarz się
znalazł, dyrektor pegeeru dostał papiery z geodezji, że on na swoim
terenie ma ten zamek, znaczy się - odpowiada. Tak mnie się ta gadka nie
spodobała, że niby zabieraj się, Paciuk, hajda ze dwora! Murzyn zrobił
swoje? - Ja dyrektor pegeeru! - mówi Łącki. To ja się w boki podparł: A
ja - Belwederu! ... No, zobaczymy, panie Witku - zobaczymy! l tak to
poszło. Ja by może o te pieniądze nie występował, gdyby mnie, jak
człowiekowi, na rękę poszli, gdyby przeniesienie na inny obiekt było
załatwione elegancko... U nas, panowie, taka jakaś bieda w Polsce z tym
poszanowaniem człowieka. Pokwitować nie umiemy, ot co...
Drugi dopisek reportera
w nawiasie: Dopóki Paciuk do Warszawy, do Generalnego Konserwatora
Zabytków nie napisał swojej lamentacji - nikt w Wałbrzychu jego zasług
nie kwestionował. Komisja powołana przez konserwatora Dereja - owszem,
wyceniła wartość wykonanych przez Paciuka prac na 145.585 złotych
(podzielmy to przez lat siedem i przez liczbę miesięcy) tyle akurat sam
Opiekun swój trud wycenił. Dopiero - należy sądzić - wywołała panikę
odpowiedź Generalnego Konserwatora, który stwierdził: Zgodnie i
przepisem art 753 i 755 Kodeksu Cywilnego Obywatelowi Paciukowi
przysługuje roszczenie o zwrot wartości poniesionych nakładów z tytułu
napraw w pałacu w Strudze, ponieważ zostały one dokonane za zgodą
Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków "
Ten fakt właśnie - odpowiedzialność konkretna mgr. Dereja
za mającą nastąpić wypłatę konkretnej sumy (pieniądze! tysiące! sto
czterdzieści!) - był przyczynę zamętu i małoduszności, pogrążającej
nieszczęsnego społecznika nawet w oczach jego przyjaciół.
- Pan Derej do mnie z żalem przychodzi: - Pan do Warszawy się udał, pan
skarży na mnie?... A do kogo ja mam pisać, panie Derej, na Księżyc
chyba, czy jak?
l cóż tu jeszcze do tej historii dodać?
Do tej historii należałoby dodać... pierwszą jej połowę:
tę historię tutaj przemilczaną, a może akurat - najciekawszą.
- Pan przyjechał do Polski jako repatriant, w którym roku? - zapytał
Paciuka pan Jakubaszek. Tym pytaniem rozwarł śluzę, przez którą spłynął
na nas potok zwierzeń, które - czuliśmy to - niewielu miały dotąd
powierników...
Urodzony w roku 1929 w Brześciu nad Bugiem, z ojca Polaka
i matki Rosjanki, chował się i rósł Paciuk w tym mieście, bez
nadzwyczajnych przygód. W roku 1948 powołany został do armii
radzieckiej, w której służył cztery lata. Pełniąc garnizonową służbę w
Berlinie, zakochał się w sanitariuszce Pelagii, Rosjance, i poprosił
dziewczynę o rękę. Pelagia została żoną Witolda. Małżeństwo trwało
tylko dwa lata. Niespodziewana śmierć Peli przeorała tragicznie życie
tego człowieka... Wszystko stało się mu obojętne. Gdy zaproponowano mu
pracę dekoratora w teatrze kaliningradzkim, spakował walizkę i pojechał
z matkę do nieznanego miasta. Uciekał od miejsc, które były nawiedzone
cieniem ukochanej kobiety. Może właśnie teatr, sceneria paradnej sali,
malownicze bogactwo dekoracji... może to jest właśnie początek
„pałacowego gustu" Paciuka?

Gdy w roku 1957 jechał wraz z matką do Polski, pragnął
zostać nadal dekoratorem w teatrze - To była wtedy bardzo nisko płatna
praca - 1300 złotych miesięcznie. Nie mógłby zapewnić opieki matce.
Przyjął stanowisko operatora w „aparatowni" przedsiębiorstwa „Dalgaz"
przy kopalni „Thorez" - 2500 złotych miesięcznie. Nie zmienił pracy aż
do roku 1969, gdy rozwijająca się choroba zmusiła go do przejścia na
rentę - 960 złotych. Wątek zmagań z chorobą (niedowład nogi, bolesne
punkcje kręgosłupa, mylne diagnozy, wadliwe zabiegi, konflikty z
lekarzami) to nie zagojony, jątrzący wrzód w pamięci Paciuka...
- W roku 1968 przeczytałem ogłoszenie w gazecie, że w pięknym pałacu w
Krzeszowicach jest do wzięcia Dom Opata i to mnie zaraz natchnęło, że
mógłbym się nadać... .
Chory człowiek opuszcza codziennie, z końcem zmiany,
„aparatownię" i jedzie autobusem do zaniedbanej ruiny... Sam, na własny
koszt zakupuje szkło, wstawia okna, remontuje dachy, maluje ściany,
wywozi na taczkach gruz. Zanim zwolniono go z pracy, już mieszkał w
pałacu. Mówi, że matka była bardzo zadowolona i nawet, gdy w roku 1970
przenosili się do Strugi, nie miała nic przeciw pałacom... A opuścili
Dom Opata, bo jeden inżynier, specjalista od piasku kwarcowego, bardzo
się rozlubował w pałacu Paciuka i dopóty labidził, aż ten ustąpił
placu, bo akurat miał „nowy gust do Strugi" ...Wtedy napisał podanie do
mgr. Tadeusza Dereja (przytoczyłem je w całości nieco wyżej) i tak
został stróżem i konserwatorem jeszcze jednej ruiny.
Kto chce, niech sobie dopisze to wszystko w wyobraźni, o czym krzyczą luki między moimi wierszami.
- Podoba się panu ta sala? - wypalam nagle głupim pytaniem.
-To będzie chyba gotyk, a może co innego?
- Ach, barok, ale to nic ważnego...
- koryguje pan Jakubaszek. - Sala terrena. niespotykany na całym Śląsku
rodzaj wnętrza otwartego przyziemnie w stronę parku... Unikat
absolutny. Że też się uchowała l
- Jedna sala nie ruszona na cały pałac - objaśnia Paciuk. - Chłop miał
tutaj spichlerz, tu młynkował zboże i chował ziarno - cały czas w
suchości i zamknięciu. Nie zdążył poobrywać sztukaterii. Widzicie,
panowie, jakiej to piękności sufit? Napatrzeć się nie mogę... O, tam,
głowy jakieś z tynku wychodzą, tylko się dobrze przypatrzeć..,
Pan Witold wstaje ze świecą i unosi jej chwiejny płomyk ku rokokowym,
nadzwyczaj bogatym zdobieniom. Zielono i rubinowo błyszczą z kątów
dzikie oczy kotów... Cóż za sceneria! Gdy nagle gospodarz przystaje w
czujnym zaczajeniu, słyszymy jak krople wody pluszczą gdzieś w
ciemności za oknem.
- Dziś nie chodzi, nie tupie... Nie duch żaden, tylko mój jeden sąsiad.
Na opał piłuje podpórki krokwi, albo antenę wystawia przez okno, żeby
śniegu nawiało na strych. Niedawno cała wannę lodu wywalił na sufit,
nie chciało mu się wyrzucać tego na dwór. Musiałem do pomocy chłopa
wołać, żeby lód się nie roztopił... Co też w ludziach takiego jest, że
jak nie jego, to wróg?
- Daleko posterunek milicji?
- Milicja daleko - sąsiad blisko. Jeden wilk w polu nie wyje... Za duże
zamczysko jak na moje zdrowie. Ja nie mam prawa mieć nerwów, ale jak tu
się nie denerwować? Ktoś obciął kawałek linki od piorunochronu - niech
burza nadejdzie, a piorun rąbnie w wieżę jak nic!
Teraz, gdy odsłuchuję z taśmy magnetofonowej, brzmienie
tej wieczornej rozmowy, wpada mi do ucha fragment Paciukowego monologu:
- Zamek stoi dawno, zamek ludziom obrzydł. Ludzie zamku nie widzą. Ludzie widzą Paciuka.
Ryszard Wójcik